Aż po grób

Aż po grób

Aż po grób

WYJAZD NR 108

2019 wyjazd nr 3

SUNDERLAND AFC-AFC WIMBLEDON 1-0

2 LUTEGO 2019 SOBOTA g.15:00

LEGAUE ONE

STADIUM OF LIGHT

    Każdy z kibiców piłki nożnej ma jakąś swoją ulubioną drużynę w lidze angielskiej. Oczywiście i ja nie jestem tutaj wyjątkiem. Na ogół jednak ta miłość skupia się na najbardziej rozpoznawalnych i utytułowanych markach. Kochamy więc Manchester United, Liverpool czy Tottenham. Ja jednak mam zupełnie inaczej. Sam nie wiem kiedy to się stało, ale już we wczesnych lat 90-tych, kiedy to coraz bardziej zacząłem żyć piłką, pojawiło się we mnie zainteresowanie Sunderlandem. Początek tej mojej fascynacji, był po prostu taki, że urzekła mnie sama nazwa. Gdy jednak w 1994 roku zawodnikiem tej drużyny został Polak Dariusz Kubicki, polubiłem Czarne Koty na całego. Śledziłem uważnie wyniki drużyny z północnej Anglii i kibicowałem im we wszystkich możliwych rozgrywkach-wtedy oczywiście na odległość i bez możliwości zobaczenia ich w akcji choćby w tv.

     Lata mijały, a Sunderland radził sobie raz lepiej, raz gorzej. Raz Black Cats awansowywali do Premier League, by potem zaraz z niej spaść. Gdy już kończyłem studia, mój przyjaciel Przemek w roku 2004(albo i w 2005) pojechał do pracy w Londynie. Przywiózł mi stamtąd oryginalną koszulę mojej ulubionej ekipy. Koszulkę tę miałem ze sobą na moim dziewiczym tripie na Stadium of Light :)

      Nastały więc kolejne lata, które w dużej części spędziłem na murawie jako piłkarski sędzia, by w roku 2014 wpaść na pomysł zaangażowania się w groundhopping czyli w futbolowe podróże. Zaowocowało to również projektem własnej strony internetowej, na której skrupulatnie, choć póki co z opóźnieniem opisuję wszystkie swoje piłkarskie przygody. Mimo tego, że w dalszym ciągu mocno interesowały mnie losy klubu z północno-wschodniej Anglii, to jednak jakoś nie składało mi się by wybrać się akurat tam.

       Wydarzyły się jednak dwa zdarzenia, które spowodowały, że postanowiłem zaatakować i Sunderland. Pierwszym był mój dziewiczy, piłkarski wyjazd do Anglii na mecze Millwall i Chelsea. Drugim zaś było produkcja Netlfixa „Sunderland till i die”. Pierwszą część tego dokumentu obejrzałem pod koniec 2018 roku i już wtedy wiedziałem, że po prostu muszę na żywo zobaczyć Stadium of Light.

      Na przełomie więc 2018 i 2019 zacząłem organizować swój trip do północnej Anglii. Pierwszą czynnością był zakup biletu na mecz, co poszło mi bardzo szybko i sprawnie na stronie klubowej. Wybrałem miejsce blisko murawy i ławek rezerwowych, tak by móc w całości chłonąć meczową atmosferę. Cena, czyli 22,5 funtów, też wydawała mi się umiarkowana jak na tak wielką przyjemność. Potem przyszedł czas na ogarnięcie pozostałych kwestii i zaplanowanie być może jeszcze jednego meczu w okolicach. Ostatecznie plan podróży był taki, że wylatywałem Easy Jetem z Krakowa w piątek w południe i lądowałem Newcastle. Tam miałem zarezerwowany pierwszy nocleg i nadzieję, że wieczorem zobaczę na żywo mecz zespołów U-21 Newcastle United-Wolverhampton Wanderers. Kolejny dzień był przeznaczony na krótkie zwiedzanie Newcastle i oczywiście wizytę na stadionie. Potem koło południa planowałem przejechać kolejką podmiejską te parę kilometrów, które dzielą Newcastle od Sunderlandu. O 16 w sobotę miałem zaś uczestniczyć w głównej atrakcji tego wyjazdu czyli meczu Sunderlandu z Wimbledonem. Potem kolacja w Sunderlandzie, jakieś piwko i do spania, ponieważ już o 6 rano w niedzielę miałem rejsowy autobus do Leeds, skąd z kolei ryanairem miałem powrotny lot na Balice.

      Piątkowy lot do Newcastle upłynął bardzo miło i spokojnie. Spokojnie spożywałem swoje standardowo niby-colowe czasoumilacze i czytałem ebooki. Gdy wylądowałem, kolejką z lotniska dostałem się do centrum miasta i do hotelu w którym nocowałem. Okazał się to dość przyjemny pensjonat prawie w centrum miasta, którego jedyną wadą lub też zaletą było to, że na dole znajdował się pub. Tam też wypiłem pierwsze piwko na ziemi angielskiej i zjadłem typowe fish and chips. W między czasie lekko zaczął padać śnieg, co mnie wcale nie zdziwiło, ale co dla lokalsów było sporym zaskoczeniem, bowiem samochody jechały 20 km na godzinę i ślizgały się na każdym mniejszym podjeździe. Niezrażony tym faktem, mając googla za nawigatora ruszyłem piechotą w kierunku Akademii Newcastle. Szło mi się przyjemnie, przy lekko padającym śniegu i nie przeczuwałem niczego złego. Niestety po dotarciu na miejsce okazało się, że nie ma ani śladu przygotowań do spotkania. Szybko zerknąłem więc w internety, gdzie okazało się, że spotkanie zostało odwołane z powodu…opadów śniegu. Przyznam, że byłem w lekkim szoku, bo śnieg może prószył, ale z pewnością nie były to obfite opady. Nie pozostało mi więc nic innego niż powrót do hotelu i przygotowanie się do sobotniego meczu w Sunderlandzie.

     Rankiem udałem się na kontynentalne, hotelowe śniadanie, które przypominało raczej włoskie standardy. Coś na słodko, kawka i byłoby na tyle J Szybko się więc zebrałem i udałem się zobaczyć co nieco w Newcastle. Nie jest to miasto w jakiś szczególny sposób piękne, a ja oczywiście wybrałem atrakcję, która dla mnie była najciekawsza czyli St.James Park na którym swoje mecze rozgrywa Newcastle United. Stadion jest niedaleko centrum i robi solidne wrażenie. Jest tam kilka pomników zasłużonych dla Srok graczy takich jak np. Alan Shearer. Na miejscu był też oczywiście klubowy sklep, w którym poczyniłem gadżetowe zakupy. Od razu mi przyszło też do głowy, by wrócić tam kiedyś by za jednym zamachem obejrzeć i Newcastle i Sunderland. Po tym skróconym zwiedzaniu wsiadłem do kolejki i po około 40 minutach wysiadłem w Sunderlandzie.

      Przyznam, że byłem podekscytowany jak małe dziecko. Pierwsze swoje kroki skierowałem od razu w okolice Stadium of Light, gdzie w sklepie klubowym poczyniłem naprawdę fajne i praktyczne zakupy. Przykładowo Stefan cały czas używa talerza z logo Czarnych Kotów, a większe zakupy pakujemy do ogromnej torby Sunderlandu. Jako, że do meczu było jeszcze kilka godzin, to najpierw postanowiłem zainstalować się w pensjonacie w którym miałem spędzić noc. Ruszyłem więc dziarsko piechotą w stronę swojej wygodnej miejscówki. Zaraz przy stadionie zjadłem już z wyspiarskiej stadionowej budki pysznego burgerka i potem już musiałem zdać się na telefon i niezwodnego googla, by trafić do swojej noclegowni. Jako, że nie jestem urodzonym zwiadowcą, to nieco pobłądziłem, ale w końcu dotarłem do uroczego pensjonatu Accorn gdzie po rozmowie z sympatycznym właścicielem rozlokowałem się w naprawdę fajnym lokum, urządzonym w stylu typowo angielskim. Idąc, tam miałem też okazję zwiedzić ścisłe centrum miasta, które w mojej subiektywnej ocenie jest o niebo ładniejsze niż Newcastle. Po krótkim odpoczynku i zostawieniu swoich mini bagaży, ruszyłem ponownie piechotką w stronę Stadium of Light. Tym razem doszedłem już szybko i sprawnie bez żadnego błądzenia.

      Na miejscu, dość sprawnie, przy pomocy stewardów odnalazłem swoje miejsce i mogłem rozkoszować się typową angielską przedmeczową atmosferą. Oczywiście skosztowałem piwka i nie pozostało mi nic innego niż czekać na pierwszy gwizdek.

Stadion robi solidne wrażenie. Widać, że jeszcze niedawno gościły tu drużyny z Premiership. Bądź co bądź, 30 tysięcy kibiców jak na trzeci szczebel rozgrywkowy musi robić wrażenie. Obecni byli również kibice Wimbledonu, którzy w liczbie około 2 tysięcy, przez cały mecz dziarsko dopingowali swoich pupili.

  Nie ukrywam, że spodziewałem się łatwego zwycięstwa Czarnych Kotów, ponieważ Wimbledon zakotwiczył wtedy w strefie spadkowej i byłem przekonany, że czeka go pewna relegacja.

      Byłem w dużym błędzie. Szalony Gang grał bardzo ofiarnie, ale do tego dość ładnie i składnie stwarzając co róż zagrożenie pod bramką Sunderlandu. W ogóle nie było widać kolosalnej różnicy w tabeli i już po kilku minutach wiedziałem, że nie będzie to spacer dla drużyny gospodarzy.

      Siedziałem tuż za ławkami rezerwowych, więc widziałem i menadżera Sunderlandu i zawodników rezerwowych. Dodatkowo kilka rzędów za mną, siedział długowłosy kibic, jeden z bohaterów pierwszej części serialu Netflixa „Sunderland, aż po grób”. W przerwie miałem zamiar zamienić z nim kilka słów, ale zniknął jak kamfora i już się nie pojawił.

    Do przerwy nie padła żadna bramka, więc największą atrakcją był kolejny Carling. Niestety robiło mi się coraz zimniej i traciłem z każdą sekundą ochotę na kolejne piwo.

    Po przerwie lekką przewagę optyczną zyskał Sunderland i w końcu po składnej akcji jedynego gola w tym meczu, strzelił Aiden McGeady. To piłkarz o którym można by było napisać dobrą książkę. W chwili obecnej ma już 34 lata, ale swego czasu naprawdę zamiatał w solidnych drużynach. Był regularnie powoływanym reprezentantem Irlandii, a jeśli chodzi o kluby to grał w takich ekipach jak Everton, Spartak Moskwa czy Celitc Glasgow. Krótko mówiąc –kawał piłkarza, co było doskonale widoczne w tej jednej akcji która dała zwycięstwo Sunderlandowi. McGeady zszedł ze skrzydła, przed pole karne i zza „szesnastki” huknął nie do obrony.

   Po bramce, groźniejszy był Wimbledon, ale bardziej wyrafinowani gracze miejscowych, dość skutecznie bronili własnej bramki. Ostatecznie więc zwyciężyły Czarne Koty, co oczywiście mocno mnie uradowało.

      Po meczu, udałem się jeszcze w okolice wyjścia ze stadionu dla piłkarzy. Stał tam autokar Wimbledonu i przemykali powoli do swoich domów gracze miejscowych. Fajnie to wygląda na Wyspach, bo każdy gracz Black Cats, miał przy sobie co najwyżej mini saszetkę z kosmetykami. Straszliwie tam jednak zmarzłem, więc cały dygocząc, opuściłem Stadium of Light i ruszyłem w kierunku swojego hotelu. Plany na wieczór były bardzo proste-sprawdzić skąd odjeżdża mój poranny autobus do Leeds, zjeść coś i co nieco pospać, ponieważ autobus rejsowy ruszał już o godzinie 6 rano.

     Po sprawdzeniu dworca, zagościłem w pubie w centrum miasta, gdzie zamówiłem Tika Massalę i wypiłem parę piw. Było tam naprawdę cudownie, typowo po wyspiarsku. Klientelę stanowili bowiem kibice i panowie oraz panie w średnim wieku, którzy pili piwko i kulturalnie zerkali na transmisje meczów na rozwieszonych wszędzie monitorach.

   Po powrocie do hotelu, dość szybko przeorganizowałem się i położyłem spać. Sęk w tym, że już wieczorem czułem, że łapie mnie jakieś „choróbsko” (a był to czas kiedy nikt jeszcze nie słyszał nic o koronawirusie). No i niestety stało się-obudziłem się w środku nocy, dygocząc z zimna, jak podejrzewam ze sporą już temperaturą. Ubrałem wszystko co mogłem ubrać na siebie-a więc czapkę i kurtkę i w tym ekwipunku dalej położyłem się na krótki sen.

    Po pobudce, dalej dygocząc z zimna, ruszyłem szybko piechotą na mój autobus do Leeds, w którym byłem jednym z nielicznych pasażerów. W nim lewitowałem te kilka godzin, które dzieliły oba miasta. Na dworcu autobusowym w Leeds, czułem się jeszcze gorzej, bo miałem jakieś takie dziwne ataki kaszlu i próbowałem się tam dogrzać ciepłą herbatą. Następnie autobusem dotarłem na miejscowe lotnisko, gdzie w dość komfortowych warunkach oczekiwałem na lot do Krakowa. Nie miałem wcale apetytu. Ogromną trudnością było dla mnie zjedzenie, choćby mini-kanapki z McDonalds. Cały lot w samolocie „cherlałem”, czym niepokoiłem mocno, siedzące koło mnie starsze, angielskie małżeństwo.

Gdy w końcu dotarłem autem z Balic do Facimiecha, to okazało się, że mam prawie 39 stopni gorączki. Co gorsza od piątku podobne przypadłości dotknęły już moich obu małych synków.

Ale tak czy owak, była to jedna z moich najpiękniejszych futbolowych przygód. Do Sunderlandu na pewno wrócę i to raczej wcześniej, niż póżniej. I to niezależnie od ligi w której będzie występować moja ulubiona angielska drużyna. Przecież…Sunderland, aż po grób J

Ocena 1-5 Zdecydowanie mocna „piątka”. Podobało mi się właściwie wszystko-miasto, stadion, mecz, doping, gadżety, jadło i oczywiście ulubione piwo. Po wielu latach, dotarłem do miejsca o którym marzyłem i nie zawiodłem się.

Piwo To Anglia, więc piwo być musiało-wybór nalewaków ogromny. Do tego rzecz jasna, można było także zakupić, mocniejsze alkohole.Przedział cenowy piwa to pomiędzy 4,a 5 funtów. Ja wybrałem Carlinga i w czasie spotkania wypiłem zaledwie dwa takie piwa, ponieważ było bardzo zimno. Poza tym, piwa nie można było wnieść na trybunę-tylko spożyć je, przed żółtą linią, przy wejściu na sektor.

Jadło O tym aspekcie pewnie należało by napisać znacznie szerzej niż tylko o tym co jadłem przy okazji meczu. Przyznam szczerze, że w czasie spotkania czułem już pierwsze symptomy choroby, która raziła mnie gromem kilka godzin później, specjalnego apetytu więc nie miałem. Przed spotkaniem w jednej z licznych bud z jedzeniem koło stadionu, spróbowałem angielskiego, meczowego cheesburgera za 3 funty i był bardzo dobry. W czasie meczu, nie jadłem już jednak nic, bo brakowało po prostu mocy przerobowych. A wybór był naprawdę ogromny-jakieś kiełbaski, wieprzowina, karkówki-wszystko w morzu cebuli. Niestety nie dla mnie tym razem. Po meczu jednak trafiłem do takiego typowo sportowego pubu w centrum Sunderlandu, gdzie zjadłem za niecałe 7 funtów, cudowną i pyszną Tikkę Massalę.

Bilety Kupiony wygodnie w domu, online na stronie SAFC. Cena 22,5 funtów i bardzo dobre miejsce, tuż przy murawie, za ławkami rezerwowych.

Gadżety Obkupiłem się w Sunderlandzie naprawdę na bogato. Kupiłem smycz, talerz dla Stefancia, torbę dla Karoli i szalik. Sam sklep mieści się na stadionie i jest w nim wszystko czego kibicowska dusza zapragnie.

Dojazd Skomplikowany. W piątek wyleciałem z Balic do Newcastle. Stamtąd, dzień później kolejką podmiejską dostałem się do Sunderlandu. Powrót, to autobus rejsowy do Leeds, a stamtąd lot do Krakowa.

Koszty Cała eskapada kosztowała mnie jakieś 1200 zł, ale były to doskonale wydane pieniądze.

Uczestnicy Sam jak palec.

Sunderland

  • 1McLaughlin
  • 2Matthews
  • 30Dunne
  • 12Flanagan
  • 16James
  • 23LeadbitterBooked at 76mins
  • 27Power
  • 17MorganSubstituted forWatmoreat83'minutes
  • 10HoneymanSubstituted forO'Nienat65'minutes
  • 19McGeady
  • 9WykeSubstituted forSterlingat59'minutes

Substitutes

  • 7Maguire
  • 8McGeouch
  • 13O'Nien
  • 14Watmore
  • 15Baldwin
  • 25Ruiter
  • 26Sterling

Wimbledon

  • 35Ramsdale
  • 2WatsonSubstituted forSibbickat69'minutes
  • 6Thomas
  • 4OshilajaBooked at 36mins
  • 15SeddonBooked at 68mins
  • 5Nightingale
  • 40WordsworthBooked at 69mins
  • 16ConnollySubstituted forJervisat67'minutes
  • 7Wagstaff
  • 11PinnockSubstituted forPigottat75'minutes
  • 9Appiah

Substitutes

  • 8Hartigan
  • 10Jervis
  • 20Sibbick
  • 24McDonnell
  • 26McDonald
  • 38McLoughlin
  • 39Pigott

Referee:

Ben Toner

Attendance:

30,424

Komentarze

Dodaj komentarz
do góry więcej wersja klasyczna
Wiadomości (utwórz nową)
Brak nieprzeczytanych wiadomości