Interista per sempre

Interista per sempre

Interista per sempre

WYJAZD NR 83

2017 WYJAZD NR 20

INTER- AC MILAN 3-2

15 PAŹDZIERNIKA 2017 g.20:45

SAN SIRO MEDIOLAN

SERIE A

     Gdy Karola kupowała w sieci bilet tanich linii do Bergamo, nie był jeszcze znany terminarz ligi włoskiej i pojęcia nie miałem, że w czasie naszego pobytu...odbędą się derby. Wiedziałem jedynie, że wtedy liga nie będzie miała przerwy na reprezentację, więc albo Milan albo Inter, będą grały u siebie. Cud sprawił, że i jedni i drudzy w czasie naszej planowanej wizyty mieli zagrać...ze sobą. Nie ukrywam, że potraktowałem to jako traf na loterii i od razu szybko zakupiłem na znanym mi dobrze portalu Viagogo wejściówkę na to spotkanie. Co prawda nieco przepłaciłem, bo za bilet oficjalnie wart 40 euro, zapłaciłem 100, ale do prawdy, było warto pod każdym względem. Tym razem, w odróżnieniu od meczu Romy , bilet był gotowy do wydruku już jakieś dwa tygodnie przed wylotem, więc, obyło się bez niepotrzebnych nerwów i stresów.

     Mecz zaplanowano na niedzielę, jednak my w Mediolanie znaleźliśmy się już w czwartek późnym wieczorem. Tym razem wylot był tuż spod domu, czyli z Balic. Dbając o optymalne koszty, poleciliśmy Ryanairem do Bergamo, gdzie dotarliśmy późnym popołudniem w czwartek, a stamtąd autobusem liniowym w godzinę dotarliśmy do Mediolanu. Na miejscu, jako, że było już dość późno, taxi dotarliśmy do hotelu Cenisio, który mieścił się na ulicy nomen omen, znanego protestanta Jana Kalwina. Fakt wyboru akurat tego miejsca determinowały dwie okoliczności. Przede wszystkim bliskość San Siro (około 3 km), a po drugie atrakcyjne cena i możliwość posiadania kuchni w wynajętym apartamencie co w przypadku malutkiego Stefana było kwestią kluczową.

     Lot do Bergamo był traumatyczny. Gdy tylko samolot zaczął się wznosić nad Balicami, to Stefan zaczął ryczeć. Czynił to przez kolejne 90 minut, aż do momentu, kiedy rozpoczęło się lądowanie na ziemi włoskiej. Byliśmy z Karolą psychicznie wykończeni, a mi nie pomogły nawet moje standardowe, lotniskowe czasoumilacze :) Podejrzewam też, że większość współpasażerów marzyła o tym, byśmy zginęli w męczarniach :):):)

      Pobyt w Mediolanie okazał się strzałem w dziesiątkę. Miasto nie posiada jakiejś przepastnej ilości zabytków i poza ścisłym centrum nie grzeszy wielką urodą. Ma jednak swój włoski urok, połączony ze sznytem sporej nowoczesnej metropolii. Jest parę muzeów, jest katedra Duomo, jest La Scala, ale przede wszystkim jest włoski rytm życia, który Karoli i mi, bardzo odpowiada. To co rzuca się w oczy, to na pewno sposób ubierania się Włoszek i Włochów. Naprawdę można się wzorować na ich połączeniu casualu z elegancją. Druga sprawa, to z pewnością jedzenie. Nigdzie tak dobrze nie smakuje uliczna foccacia czy nigdzie indziej tak pięknej barwy nie ma oliwa z oliwek :)

     Byliśmy z małymi dziećmi-a więc nasze możliwości zwiedzenia i peregrynacji było mocno ograniczone humorami chłopców, a w szczególności małego Stefanella. Cztery czy pięć godzin na tzw. mieście wystarczało by wykończyć Stefana, Olka oraz mnie i Karolę :)

       Po piątku, sobocie i niedzielnym przedpołudniu kiedy to staraliśmy się zobaczyć to co w Mediolanie najważniejsze, nadszedł czas na danie główne tej eskapady czyli słynne włoskie derby w których Inter podejmował AC Milan. Zanim jednak w niedzielę zająłem się już tylko meczem, było jeszcze trochę kultury przez duże K. Z inspiracji mojej żony, odwiedziliśmy bowiem słynną Pinakotekę, gdzie nawet ja, malarski ignorant byłem pod prawdziwym wrażeniem twórczych płodów Rafaela, Caravaggia czy Belliniego.

        Ze sztuki wyższej, trzeba było jednak wrócić szybko do tak oczekiwanej przeze mnie rzeczywistości….meczowej. Po intensywnym dniu, już praktycznie ostatnim w Mediolanie do naszej Villa Cenisio wróciliśmy późnym popołudniem. Ja, by swej małżonki i nieletnich synów nie zostawiać głodnych, czym prędzej pognałem do okolicznego, włoskiego Carrefoura by zakupić coś na kolację. Po szybkiej kolacji, oczywiście makaronowej i piwnym przygotowaniu się do drogi, zabrałem swój drogocenny bilet i z uśmiechem na ustach, piechotą ruszyłem w kierunku San Siro.

      Nie wiem, jak to określić, ale te momenty, gdy zaczyna się futbolowa przygoda, gdy docieram na stadion, gdy czuję i dotykam tego co się wokół mnie dzieje, są dla mnie takimi małymi momentami szczęścia. Czuję się wtedy jak Fra Angelico malujący w ciszy i pokoju swoje freski :)

      Do stadionu nie było jakoś szczególnie daleko, więc wspomagany nawigacją google szybko trafiłem w jego okolice. A potem…mogłem już spokojnie nawigację wyłączyć, bo na stadion szli praktycznie wszyscy. Dużym bonusem i pozytywną niespodzianką było dla mnie to, ze w drodze na stadion, najpierw minęli mnie autokarem piłkarze Interu, a potem piłkarze Milanu, na których buczano i gwizdano.

     Mediolańskie derby nie należą kibicowsko do jakichś krwawych jatek. Wokół stadionu, kibice obu drużyn mieszają się ze sobą i nie dochodzi do żadnych gwałtownych incydentów. Ja w drodze na San Siro spotkałem nawet parę-ona w barwach Milanu, on w barwach Interu, oboje czule objęci.

     To co mnie zachwyciło przed i po meczu, to fakt, że cała okolica żyje spotkaniem. Są setki różnego rodzaju mobilnych barów, gdzie można zjeść coś pysznego i wypić co nieco. Do tego dziesiątki punktów z pamiątkami i gadżetami, gdzie każdy coś dla siebie znajdzie. Kibice idąc na mecz, żywiołowo ze sobą rozmawiają i czuć po prostu prawdziwy południowy klimat.

Przed meczem jeść niczego zamierzałem, więc punkty gastro mijałem bardzo szybko. Za to skupiłem się, na pamiątkach i szybko nabyłem derbowy szalik z datą spotkania i barwami obu klubów.

    Samo Stadio Giuseppe Meazza z pewnością robi wrażenie swoją wielkością. Prezentuje się dostojnie, szczególnie po zmroku. Widać jednak, że nie jest to najnowsza perła architektury i troszkę może zdawać się nawet nieco przestarzały. W mojej kolekcji to chyba stadion największy, bo porównywalne z nim mogą być chyba tylko Olimpia Stadion w Berlinie i Stadio Olimpico w Rzymie na których miałem już przyjemność gościć w ramach moich futbolowych podróży. Wejście na tego molocha przebiegło naprawdę szybko i skutecznie. Odbiłem swój wydrukowany bilet na bramce i bez specjalnych ceregieli rozpocząłem poszukiwania swojego miejsca.

I tu poczułem się jak alpinista, który wspina się na Nanga Parbat. Wejście na prawie sam wierzchołek Curva Nord, gdzie miałem przyjemność zasiąść wśród najbardziej zagorzałych fanów Interu zajęło mi prawie pół godziny. Szedłem takim stromym krętym korytarzem, którym swobodnie mógłby przejechać samochód, praktycznie…bez końca. Od dziecka mam lęk wysokości, nie lubię latać samolotami, więc w tej jednej z wież okalających San Siro czułem się po prostu…nieswojo. W końcu udało mi się jednak dotrzeć na swoje miejsce, choć miałem wrażenie, że na murawę spoglądam z wysokości siódmego piętra. Czas był na tyle dobry by jeszcze w spokoju wypić przedmeczowe piwko. Mimo ponad 80 tys. kibiców wszystko szło sprawnie-masa ludzi przytłoczyła mnie dopiero w przerwie. Pijąc więc piwko, które po tej solidnej wspinaczce było dla mnie wielką nagrodą, spokojnie rozglądałem się wokół. Siedziałem faktycznie wysoko, ale widoczność była znakomita. Gospodarzem meczu był Inter, a ja od wielu lat nie ukrywam swojej sympatii do tej drużyny, w niełasce i niechęci mając AC Milan. Jako, że byłem odpowiednio wcześniej to miałem przyjemność obejrzeć rozgrzewki obu drużyn, aż w końcu przyszła pora na danie główne, w którym liczyłem na zwycięstwo Interu. Mecz był wyrównany, chociaż na początku to piłkarze Interu zdominowali Milan, czego ukoronowaniem była bramka Mauro Icardiego w 28 minucie. Potem do przerwy już wiele ciekawego się nie wydarzyło, aż dość niespodziewanie w 56 minucie strzałem z dystansu wyrównał Suso. Ta bramka otworzyła mecz, bo ani jednych ani drugich remis w takim meczu nie urządzał. W 63 minucie więc po akcji Perisica z Icardim, ten drugi ponownie wyprowadził Inter na prowadzenie. I gdy miałem już cichą nadzieję, że takim wynikiem to spotkanie się zakończy, to 10 minut przed końcem meczu Giacomo Bonaventura doprowadził do wyrównania. Nie ukrywam, że byłem tym szczerze podłamany, bo sądziłem, że mecz zakończy się właśnie takim rezultatem. I gdy już faktycznie traciłem nadzieję, po upływie 90 minut, przytrafił się faul w polu karnym Milanu i do wykonania jedenastki podszedł sam Mauro Icardi. Supersnajper Interu pewnie dokonał egzekucji i mecz zakończył się zwycięstwem mojej ulubionej włoskiej drużyny.

Trudno opisać to co działo się w moim sektorze po tej zamykającej mecz bramce. Siedzący koło mnie Włosi rzucali się mi na szyję, a sobie w ramiona. Kilkadziesiąt metrów ode mnie, jeden z włoskich fanów Interu podskoczył i…osunął się na ziemię bez życia. Leżał tak nieprzytomny na wznak, gdy błyskawicznie dotarły do niego służby ratunkowe. Podjęto próbę reanimacji, ale doprawdy nie wiem jak to się zakończyło, bo ostatecznie wyniesiono go na noszach, bez obuwia i pewnie kontynuowano ratowanie życia w szpitalu. Patrząc jednak na to w jaki sposób wynoszono tego wiernego fana Interu mogę jedynie domniemywać, że jego dusza mogła już opuścić ziemski padół…

      I mi więc pozostało opuścić gościnne San Siro i udać się po kolejne łupy. Na pierwszy ogień poszedł oficjalny sklep Interu i Milanu mieszczący się w samym budynku stadionu. To co najbardziej ciekawe, to fakt, że i Inter i Milan mają jeden wspólny fan shop. Wchodzi się do jednego pomieszczenia, które jest po prostu podzielone na strefę Milanu oraz strefę Interu. Przyznam, że w moim mateczniku czyli w Krakowie jest to coś nie do pomyślenia. Gdyby Wisła i Cracovia miały wspólny fanshop to z pewnością spłonąłby on przy okazji pierwszych lepszych derbów. A tam, nic, święty spokój. Fani Interu spokojnie kupują sobie meczowe koszuli, obok stojących w tej samej kolejce fanów Milanu. Kasa jest jedna, więc okazja do utarczek i animozji jest, a jednak nic takiego nie ma tam miejsca. To też właśnie nam pokazuje, jak wiele polskiej kulturze kibicowania brakuje do tego co w Europie jest już na porządku dziennym…

     Po długich poszukiwaniach w fanshopie udało mi się odnaleźć w końcu i smycze Interu i smycze Milanu, które były jednak nieco drogie, bo każda kosztowała po 10 euro. Bez wahania jednak je zakupiłem:) Potem nastał czas bardzo długiego oczekiwania w kolejce-jak wiadomo Włochom się nigdzie nie spieszy, więc trochę to trwało.

      Gdy już miałem w ręku kibicowskie łupy, to odezwał się w mych trzewiach wilczy głód. Wokół stadionu, na szczęście były jeszcze setki rozstawionych bud z jadłem. I to jest coś co różni polskie stadiony od Europy. U nas jest na ogół tylko kiełba i lany browar i to tylko na stadionie. Tam, prawdziwe jedzenie jest wokół stadionu. W końcu więc wybrałem budę, gdzie była jedna z większych kolejek, licząc, że tam dostanę coś fantastycznego. Nie pomyliłem się. Najpierw, dość sprawnie zapłaciłem za kanapkę 5 euro i dostałem numerek, na podstawie którego któraś z czterech smażących rarytasy div miał upichcić mi coś dobrego. Jako, że Włosi dalecy są od niemieckiej perfekcji, więc by dostać upragnione ciepłe panini, musiałem przez dłuższy czas przepychać się z miejscowymi włoskimi kibicami. W końcu jednak nadeszła moja kolej i niestety poczułem się bezradny jak dziecię. Ciepłe panini bowiem, były robione na żywo i kupujący wskazywał jakie konkretne składniki dodać do jego kanapki. Ja niestety po włosku nie potrafię powiedzieć zbyt wiele. Z kolei dla Włochów angielski to też raczej język martwy. Uznałem więc, że po prostu używając włoskiej mowy zaproponuję „ bene panini pręgo” co znaczy „ dobrą kanapkę proszę”. I dostałem cudo…Nie wiem co włożono do środka, ale było to równie cudowne jak bramka Icardiego w 90 minucie. Byłem wniebowzięty i zachwycony gdy w końcu otrzymałem swoje bene panini J Po konsumpcji pozostało mi już tylko wracać piechotką do Villi Cenisio, gdzie w zamiarze miałem jeszcze wypić dobre i zimne włoskie piwko, które stęsknione oczekiwało na mnie w lodówce.

      Niestety pojawiły się problemy. Moje obuwie marki Elbrus, niestety utraciło przyczepność i po prostu rozkleiło się na amen. Szedłem więc, a mój turystyczny but, mlaskał i utrudniał mi powrót do domu. Niemniej, znowu spotkała mnie przyjemność, ponieważ kolejny raz minęli mnie autokarem wykąpani i pewnie nieco smutni piłkarze Milanu. W końcu, około pierwszej w nocy dotarłem do naszej destynacji. Wypiłem zimne piwko i zadowolony położyłem się spać. O poranku bowiem czekało nas pakowanie i żegnanie gościnnego Mediolanu. Ostatni dzień w Milano to był już typowy dzień w podróży. Sam zastanawiałem się, że mimo tego, że samolotem leci się dużo szybciej, to jednak czasowo, niekiedy w porównaniu z samochodem, wychodzi na to samo. Z rana bowiem musieliśmy się dostać dość szybko do Bergamo i tam przez wiele godzin koczować na lotnisku czekając na nasz lot do Krakowa, co było dość mocno frustrujące. W samolocie znowu Stefan dawał koncertowe popisy swoich ryków terroryzując nas i pozostałych współpasażerów. Dobrze, że lot z Włoch jest dość krótki, jednak całe to doświadczenie samolotowych ryków Stefana dość skutecznie nas wyleczyło z tego by takiego malucha ciągać ze sobą samolotem po świecie. Niemniej sam wyjazd, poza lotem, był naprawdę świetny. Doskonałe derby Mediolanu, świetne jedzenie, ciepło i bardzo ciekawe miasto. Polecam wszystkim  :):):)

W skrócie

Piwo Takie wyjazdy jak ten należą do moich ulubionych. Piwko było więc before w hotelu, ale także i na meczu. Na San Siro cena w punkcie gastro to 5 euro za 0,4 l. Z kolei ten sam trunek u stewarda, już pomiędzy sektorami kosztował jeden euro więcej czyli 6. Marki piwa nie zapamiętałem. Ale bądźmy szczerzy-włoskie piwo, to nie są Himalaje piwnych inspiracji. Z drugiej strony, wokół stadionu przed i po meczu była możliwość wypicia całego morza piwa butelkowego sprzedawano z licznych ruchomych punktów gastro, które są w Italii na pełnym wypasie. Można tam nie tyle nawet coś wypić, co przede wszystkim bardzo dobrze zjeść. Ale o tym przekonałem się...dopiero po meczu.

Jadło Włosi, a zwłaszcza Włoszki pięknie wyglądają. Pięknie piją i także...pięknie jedzą. Te ruchome punkty gastronomiczne rozłożone wokół całego San Siro to prawdziwa poezja smaku i rozmaitości. Na stadionie piłem tylko piwko, ale już po opuszczeniu San Siro, nie byłbym sobą, gdybym nie zakosztował czegoś pysznego w jednej z setek ruchomych bud, które rozpościerały się wokół stadionu. Po pierwsze, byłem bardzo głodny, a po drugie nie wybaczyłbym sobie, gdybym nie spróbował wyśmienitego włoskiego, stadionowego jedzenia. Po wydostaniu się więc z San Siro, ruszyłem ochoczo w okolice stadionu by przekąsić coś dobrego. Mimo późnej pory, wszędzie panował tłok, ale w końcu ustawiłem się w kolejce do jednej z kas. Tam zapłaciłem 5 euro za panini, dostałem swój numer zamówienia i ...zaczęły się przeboje. Najpierw razem z tifosimi Interu musiałem się mocno poprzepychać, by znaleźć się w pobliżu 4 pań, które na żywo na oczach konsumentów tworzyły te smażone kanapkowe arcydzieła. Oczywiście, każdy mógł wybrać sobie składniki swojego panini, nawet ja. Niestety moja znajomość włoskiego, ograniczyła się do przekazania miłej kucharce, krótkiej i precyzyjniej informacji „bene panini prego”, co wskazywało na to, że całkowicie ufam jej kunsztowi i doświadczeniu. Nie zawiodłem się-dostałem najlepszą pomeczową kanapkę, w historii moich futbolowych tripów (foto poniżej). Polecam zdecydowanie wszystkim-każdy kolejny składnik, był tak dobry jak Mauro Icardi tego wieczoru!

Bilety Nie ryzykowałem kupna na miejscu. Był to mecz derbowy i istniało spore ryzyko, że wszystko się wyprzeda i tak też się stało. San Siro osiągnęło w czasie tego spotkania chyba swoją maksymalną pojemność, bowiem spotkanie oglądało 85 tys. kibiców. Bilet zakupiłem więc kilka miesięcy wcześniej na wypróbowanym już wcześniej portalu Viagogo. Za bilet zapłaciłem dobrze ponad 400 zł-na wydruku jednak jego nominalna cena wynosiła 40 euro. Całą różnica stanowiła więc utarg dla tego, kto kupił wejściówkę wcześniej i postanowił ją sprzedać. Nie żałuję jednak ani jednego wydanego grosza. Bilet oczywiście był w wersji elektronicznej, drukowany w domu, ale faktycznie samo wejście obyło się łatwo i bezproblemowo.

Gadżety Tutaj także była wersja na bogato. Wokół stadionu, było mnóstwo stoisk z pamiątkami. Kupiłem tam nawet taki okolicznościowy szalik wykonany specjalnie na ten mecz za 5 euro. Nigdzie jednak nie było smyczy. Spiker po meczu, zapraszał jednak wszystkich kibiców do oficjalnego sklepu klubowego, który mieści się na stadionie. Tam też skierowałem swoje kroki. Co ciekawe-sklep Interu i AC Milan jest jeden-podzielony jest tylko na część niebieską i czerwoną. Pozostało tylko znaleźć moje ulubione smycze. Udało się, jednak nie był to tani interes-każda z nich kosztowało po 10 euro, ale bez zawahania je zakupiłem i z pewnością będą one stanowić jeden z cenniejszych eksponatów w mojej kolekcji.

Doping Było po włosku, czyli żywiołowo i głośno. Po strzelonych przez Inter bramkach, sąsiadujący ze mną Włosi, rzucali mi się na szyję i przybijali piątki. Gdy kibice Milanu, którzy siedzieli po drugiej stronie zaczynali intonować swoje pieśni, kibice Interu buczeli, huczeli i wyli z przerażenia. Było więc mocno południowo, czyli głośno, gorąco i...na poziomie. Co ciekawe, gdy Inter strzelił zwycięską bramkę, to ok. 15 metrów ode mnie w fali uniesienia, runął bez ducha, jeden z kibiców i niestety już się nie podniósł. Stewardzi i służby medyczne wyniosły go z sektora całkowicie nieprzytomnego.

Statystyki Był to mój drugi mecz Serie A. Pierwszy zaliczyłem w 2015 r. w Rzymie., gdzie na żywo oglądałem starcie Romy z Udinese. Obie drużyny w akcji widziałem jednak po raz pierwszy.

Dojazd Karola wybrała na naszą lokalizację taki hotel, że na San Siro było raptem około 4 km. Oczywiście, więc wybrałem się na meczyk piechotką. Był to świetny pomysł, bo widziałem i przed i po meczu autokary z piłkarzami obu ekip, które jechały na San Siro. Minus jednak był taki, że w drodze powrotnej całkowicie rozwaliły się moje buty marki Elbrus i szło mi się do bazy nieswojo. Buty są już na śmietniku, ale coś takiego mnie jeszcze nigdy nie spotkało i szczerze odradzam zakupy sprzętów opatrzonych szyldem Elbrus.

Koszty Łączny koszt naszego 4 dniowego pobytu w Mediolanie około 3000 zł. Bilet na mecz kosztował ok.400 zł, do tego pamiątki i jedzenie oraz stadionowe piwko ok.250 zł.

Foto Koniecznie obejrzyjcie zdjęcia z tego tripu!!!

Składy

Inter

  1. Samir Handanovic
    33. Danilo D'Ambrosio
    37. Milan Skriniar
    25. Miranda (15' ŻK)
    55. Yuto Nagatomo
    20. Borja Valero (85' Eder)
    5. Roberto Gagliardini (66' ŻK )
    87. Antonio Candreva (73' Joao Cancelo)
    11. Matias Vecino (25'ŻK )
    44. Ivan Perisić (79'ŻK )
    9. Mauro Icardi (90'ŻK ) (90' Davide Santon)

AC MILAN

99. Gianluigi Donnarumma
22. Mateo Pablo Musacchio
19. Leonardo Bonucci
13. Alessio Romagnoli (22' ) (78' Manuel Locatelli)
11. Fabio Borini
79. Franck Kessie (46' Patrick Cutrone)
21. Lucas Biglia
5. Giacomo Bonaventura
68. Ricardo Rodriguez (89' )
8. Suso
9. Andre Silva

BRAMKI

INTER

28'

Mauro Icardi

63'

Mauro Icardi

90'

Mauro Icardi (k.)

AC Milan

56'

Suso

81'

Samir Handanovic (sam.)

Powiązana galeria:
zamknij reklamę

Komentarze

Dodaj komentarz
do góry więcej wersja klasyczna
Wiadomości (utwórz nową)
Brak nieprzeczytanych wiadomości