Templariusze

Templariusze

Templariusze i Joannici

WYJAZD NR 52

14 SIERPNIA 2016 NIEDZIELA g.16:00

CZARNI LUBANOWO-MORZYCKO MORYŃ 0:0

LIGA OKRĘGOWA-GRUPA SZCZECIN

      Dzień po emocjach w moich rodzinnych Mieszkowicach, postanowiłem połączyć przyjemne z...przyjemnym i udać się na mecz jednej klasy wyżej, czyli grających w tzw. wojewódzkiej okręgówce Czarnych Lubanowo. Nie była to jednak taka typowa wyprawa na mecz, na których wielu już byłem i opisywałem je na niniejszym blogu…

      To było ...coś ekstra! Otóż po pierwsze, na moje blogowe szlaki ruszyłem razem z moimi rodzicami oraz żoną i synem. A po drugie, poza meczem, zaplanowałem jeszcze parę atrakcji po drodze…

      Ruszyliśmy więc w silnym 5-osobowym składzie i na pierwszy ogień poszła niejaka...Rurka. Od lat wczesnej młodości bardzo chciałem się tam wybrać, ale zawsze jakoś się nie udawało. Dopiero więc jadąc na mecz do Lubanowa, po wielu latach moje chęci przybrały realny wymiar. Rurka to niewielka wieś pomiędzy Chojną, a Baniami w samym sercu Zachodniego Pomorza. Nota bene moim zdaniem, dumnie i dostojnie brzmi nazwa tej krainy...Pomorze Zachodnie, a nie jakaś tam Wielkopolska czy Podkarpacie:)

      Mimo jednak, że wieś Rurka rozmiarami nie grzeszy, to jednak odnalezienie kaplicy Templariuszy, która była celem naszej peregrynacji, nie było zbyt łatwe. Sądziłem, że będzie to jakiś kościół przy głównej drodze i srodze (na szczęście) się zawiodłem, ponieważ by odnaleźć tę intrygującą budowlę, naprawdę należało sobie zadać trochę trudu. Było jednak warto-wśród pól i zagajników, po jeździe tzw. kocimi łbami udało nam się odnaleźć tę konsekrowaną w 1248 r. kaplicę.

      Ciekawa jest historia tego miejsca, bowiem słynni Templariusze byli w Rurce tylko chwilę. Zakon zaczął mieć problemy, które finalnie skończyły się jego upadkiem, więc z tego powodu już w roku 1312 do Rurki zawitali kolejni rycerze zakonni, tym razem Joannici. Nie zagościli tam jednak zbyt długo, bo już w 1373 zdarzyła się rzecz niespotykana. Zakonnicy zostali zbrojnie najechani przez sąsiadów czyli ród Von Wedel oraz...mieszczan z Chojny. Skończyło się to tym, że Joannici opuścili Rurkę i postanowili wybudować twierdzę w pobliskiej Swobnicy, która...była kolejnym celem naszej meczowej wycieczki:)

     W tym miejscu jako dyplomowany historyk po renomowanej uczelni, muszę przyznać się do prawdziwej ignorancji. Mimo prawie 40 lat na karku i gruntownego wykształcenia humanistycznego nie miałem zielonego pojęcia, że w Swobnicy, całkiem niedaleko mojego miejsca pochodzenia znajduje się….zamek i to jaki!

      Wracając do meritum...Joannici opuścili Rurkę i postanowili wybudować sobie coś „ekstra”

w Swobnicy. Nie trwało to długo, ponieważ już w 1377 r. twierdza Wildenrbuch została oddana do użytku. Zamek otaczały wody Jeziora Grodziskiego oraz fosa, a dodatkowo strzegła go 31-metrowa wieża, na którą udało mi się wejść. Niestety o prawdziwej historii tego miejsca wiemy niewiele. Czarną dziurą w historiografii jest czas od momentu kiedy Joannici wybudowali twierdzę, do czasu...kiedy ją opuścili. Minęło wszak kilkaset lat, a kolejny ślad dotyczący swobnickiej twierdzy sięga roku 1680 kiedy zamek zakupiła, niejaka Dorota, żona elektora brandenburskiego. Czyli jakby nie było, znika jak kamfora całe 300 lat w czasie których zupełnie nie wiadomo co się działo, bo nie było FB, Instagrama i Twiterra. Podejrzewam jedynie, że ze względu na reformację, joannici zniknęli ze Swobnicy dużo wcześniej, ale kiedy...nie wiadomo.

      Sam zamek bardzo uroczy i ciekawy do zwiedzania, ale zarazem i...niebezpieczny. O ile jeszcze wieża została w całości odrestaurowana i można na nią bezpiecznie wejść i sycić oczy okolicznymi widokami, o tyle, sam pałaco-zamek jest mocno butwiejącą konstrukcją mimo już poniesionych finansowych nakładów na jego odrestaruowanie. Od 2011 cały kompleks jest we władaniu gminy Banie i jak sądzę, wszystko zmierza ku lepszemu, co widać i po wieży i po podjętych już pracach na terenie zamku. Tak czy owak czułem się mocno niepewnie stąpając po skorodowanych schodach i mając silne wrażenie, że jednak dostęp do tych miejsc powinien być solidnie zabezpieczony.

     Po tych historyczno-zakonnych peregrynacjach nastała pora na dnie główne, a więc mecz. Byłem naprawdę bardzo zadowolony, że w moim blogowym tripie będą uczestniczyć poza Karolą i Olem także moi rodzice czyli Krystyna i Jan. Szybko więc pokonaliśmy drogę ze Swobnicy do Lubanowa, by móc obejrzeć w akcji miejscowego beniaminka w pojedynku z ponoć mocną organizacyjnie i kadrowo ekipą Morzycka Moryn. Na stadion dotarliśmy parę minut po rozpoczęciu zawodów, ale na szczęście nic nam nie umknęło. Niestety wstęp był wolny i nie udało mi się powiększyć mojej kolekcji biletów, ale z racji swoich zdolności interpersonalnych szybko nawiązałem kontakt z panią która odpowiadała za wszelkie kwestie administracyjne w drużynie Czarnych Lubanowo. Kobieta ta była matką jednego z zawodników-dziś przypuszczam, że chodziło o Pawła Gałkę, który jest grającym prezesem klubu. W każdym bądź razie moja matka i żona zostały w budynku klubowym doskonale przyjęte i poczęstowane kawą, a ja mogłem swobodnie zająć się oglądaniem meczu. A brak biletów został mi bardzo szybko zrekompensowany przez wspomnianą wyżej miłą panią, plakatem meczowym, który stał się dla mnie cenną ikoną z tego spotkania.

    Na trybunach zasiadło sporo kibiców, ponieważ był to debiut beniaminka z Lubanowa w wyższej klasie rozgrywkowej. Zdecydowanym faworytem byli goście z Morynia, jednak w czasie meczu nie było zupełnie tego widać. Czarni zagrali i ambitnie i agresywnie, przez co nie za bardzo było widać jakąkolwiek różnicę w jakości piłkarskiej. Mimo, że mecz toczył się dość szybko i żywiołowo, to jednak brakowało interesujących akcji pod obiema bramkami. Finalny więc wynik 0-0 należy ocenić jako jak najbardziej sprawiedliwy.

      Najgorsze jednak wydarzyło się zaledwie, kilka dni po meczu. Otóż w środę w nocy zasłabł jeden z futbolistów Czarnych, Artur Prostak. Mający 25 lat piłkarz już nie odzyskał przytomności i prawie natychmiast umarł. W meczu na którym byliśmy, wszedł na boisku w 79 minucie.

     Po tej tragedii, drużyna Czarnych już nie odbudowała się. Mimo walecznej postawy i świetnego klimatu Czarni, przegrywali mecz za mecz i finalnie zajęli ostatnie miejsce w szczecińskiej okręgówce. Samo spojrzenie na statystyki już robi wrażenie-tylko 4 mecze wygrane i aż 21 meczów zakończonych porażkami. Nic dodać, nic ująć…

Piłka jest ważna, ale są rzeczy ważniejsze.

W skrócie

Piwo Niestety nie było-jak już to tylko we własnym zakresie, ale ja przecież byłem kierowcą:)

Jadło Też, nic,a nic jak śpiewa obecnie Ania Wyszkoni. Mecz był w porze niedzielnego obiadu, więc kibice, „co trzeba” musieli zjeść przed przyjściem na spotkanie.

Bilety Niestety to bardzo zła, zachodniopomorska tradycja, że mecze niższych lig, praktycznie wszędzie wchodzi się za darmo. Trzeci mecz-trzeci raz, gratisowe wejście. Bardzo niedobrze!!!!

Gadżety Oczywiście nie było stoiska z pamiątkami, ale...wydębiłem od gospodyni klubu, plakat meczowy, rozwieszony po całym Lubanowie. Pamiątka i oryginalna i bardzo ciekawa.

Doping Kibiców było naprawdę sporo i to nawet w klubowych szalikach czy koszulkach, ale jednak nie podjęli żadnej próby zorganizowanego dopingu, mimo, ze ich futboliści, bardzo dzielnie walczyli.

Statystyki Aż trudno uwierzyć, ale był to już 52 wyjazd ontourowy-obie drużyny w akcji widziałem pierwszy raz i zarazem był to mój debiut na szczeblu tzw. wojewódzkiej okręgówki.

Uczestnicy Moja małżonka Karolina, syn Olek (Stefan był jeszcze w drodze) oraz rodzice: Krystyna i Jan.

Foto Zachęcam do obejrzenia galerii -naprawdę warto!

Powiązana galeria:
zamknij reklamę

Komentarze

Dodaj komentarz
do góry więcej wersja klasyczna
Wiadomości (utwórz nową)
Brak nieprzeczytanych wiadomości