Kibicowska niemoc

Kibicowska niemoc

Kibicowska niemoc

WYJAZD NR 69

2017-WYJAZD NR 6

25 MARCA 2017 SOBOTA g.14:00

RZESZÓW

STADION MIEJSKI

STAL RZESZÓW-ORLĘTA RADZYŃ PODLASKI 2-1

PIŁKA NOŻNA

III LIGA gr.4

      Każdy wspólny wyjazd ze Staszkiem, to w założeniu wyjazd udany. Tak też było i tym razem, choć piłkarsko i kibicowsko nie było to niezapomniane wydarzenie, to jednak cała reszta...palce lizać!

       Od urodzin drugiego syna Stefana Piotra, chcąc nie chcąc, moja wyjazdowa aktywność nieco osłabła. Jak mawiali starożytni...vis maior. Wewnętrzny ogień pragnący dzikiej przygody, mimo prawie 40 lat na karku tli się jednak mocno. Plany w głowie układam różne non stop i od czasu do czasu koreluje je z moim druhem Stanisławem-niekoronowanym królem Ochotnicy i Gorców, który już od wielu lat zakotwiczył życiowo w Przemyślu, ostatnio w swojej dumnej rezydencji na Winnej Górze, gdzie systematycznie staram się, go odwiedzać.

       Nastał więc piątek, zamknąłem z poczuciem ulgi służbowego laptopa, po tygodniu ciężkiej walki na korporacyjnym froncie i pozostało już tylko ruszyć w siną dal… Nie było to jednak takie proste. Spakowanie samego siebie, żony i dwóch naszych chłopaków oraz załatwienie opieki nad psem spowodowało, że wyjazd do mojego ulubionego Przemyśla opóźnił się o jakieś dwie godziny. Dzięki autostradzie podróż minęła błyskawicznie. Chłopcy zasnęli, Karola lewitowała, a ja wprawiając się w czekający mnie piłkarski weekend słuchałem sobie na audiobooku książki o Robercie Lewandowskim.

       Po dotarciu na miejsce, Staszek od razu ruszył na Kowno i zaczęła się husarska nawałnica. Dobra zakąska, zimna wódeczka i zwyczajowe już rozmowy o życiu. Rano wstałem, lekko jeszcze oszołomiony, ale z ogromnym uśmiechem na ustach. Czekał nas bowiem piłkarski wyjazd do Rzeszowa i to uwaga (!!!!) pociągiem. Tym środkiem lokomocji nie jechałem już od wielu, wielu lat, więc radość była totalna. Ruszyliśmy więc pełni werwy na stację Przemyśl Zasanie i gdy dotarliśmy tam, to okazało się, że skrzętnie sprawdzany dzień wcześniej wieczorem rozkład jazdy...szlag trafił. Nasz pociąg odjeżdżał niestety o zupełnie innej porze, ale na szczęście takiej która pozwalała nam na mecz dotrzeć w miarę punktualnie...o ile skorzystamy z taxi:)

      Pierwszy chyba raz w tym wieku, zasiadłem więc wygodnie w wagonie Inter City i napiwszy się piwa ruszyliśmy w naszą pociągową podróż do Rzeszowa. Bilety mogliśmy nabyć dopiero w pociągu , a sprzedał nam je uroczo pozbawiony części uzębienia kierownik pociągu, który spojrzawszy na nas od razu zachęcał by udać się do Warsa, gdzie ponoć serwują ...świetne piwo. Jak to Staszek powiedział… ”pozna swój swego”:) Do Rzeszowa dotarliśmy jakieś 12 minut przed pierwszym gwizdkiem, więc by nic nie przegapić, prosto z dworca wzięliśmy taxi. Obawiałem się nieco łupieżczych cen dworcowych taksiarzy (krakowskie doświadczenia), ale nasz rzeszowski szofer okazał się przyzwoitym człowiekiem i zarazem twardym zwolennikiem obecnych porządków. Dyplomatycznie więc, nie wdawaliśmy się z nim w żaden dyskurs i gdy oznajmił, ze cena za nasz kurs to jedyne 17 zł, to byłem tak radośnie oszołomiony, że zapłaciłem mu 20 zł i uznałem, że to super cena:)

Na miejscu kolejki do kas były minimalne. Za 10 zł nabyliśmy wejściówkę i ruszyliśmy podziwiać efektowny stadion Stali Rzeszów. O ile murawa była „ taka sobie”, o tyle sam wygląd obiektu zdecydowanie predestynuje miejscową ekipę o grę o znacznie wyższe cele niż czwarty poziom rozgrywkowy w Polsce.

Na początku najbardziej zdziwił mnie brak zorganizowanego dopingu. Rzeszów to jednak miasto wojewódzkie, stolica Podkarpacia, a Stal to klub z mocnymi tradycjami. A tu gołe, wielkie nic, a nic. Byłem i jestem cały czas mocno negatywnie zaskoczony, że dopingu praktycznie żadnego nie było.

Podejrzewam, że być może trwał jakiś protest kibiców, bo trudno mi uwierzyć, że klub z tradycjami jednak z dużego wojewódzkiego miasta, mógłby w sposób tak nikczemny traktować sprawy kibicowskie.

     Sam mecz był niestety zdecydowanie najsłabszym elementem naszego tripu. Piłkarze obu drużyn udawali, że grają w piłkę. Udawali także, że walczą o ligowe punkty. Emocji nie było absolutnie żadnych. Była to wołająca o pomstę do nieba, antyreklama trzecioligowej piłki. Gdyby nie stadionowe piwo i wszcześniejsze „anaboliki”, nie szło by na to w ogóle patrzeć. A tak osobiście, i tak od siebie, przyznam szczerze, że byłem tym faktem totalnie rozczarowany i …zdziwiony. Jako sędzia niższych lig mam na koncie prawie 1000 meczy, jako kibic, też sporo. Niestety, rzadko się zdarza by móc na żywo zobaczyć taką „piłkarską fuszerkę”. Kopacze pozorowali walkę, sędzia wałęsał się po boisku jak cień, bo nie miał nic do roboty. A kibice drzemali jak koty na przypiecku w zimny marcowy dzień. Nie raz, nie dwa, widziałem znacznie lepsze w klasie okręgowej, gdzie od lat sędziuję mecze.

      Gdy już w końcu nasze „widowisko” dobiegło końca, to zanim jeszcze udaliśmy się na pociąg do Przemyśla, zdążyliśmy wypić jeszcze parę w piw w dość spartańskiej miejscowej knajpie i znowu za pomocą Inter City i wagonu Wars powróciliśmy do Przemyśla. Podsumowując, wyjazd był bardzo udany przede wszystkim dzięki towarzystwu Staszka, piwnym uciechom, stadionowym kiełbasom i podróży pociągiem. Najsłabszym elementem był mecz, ale przynajmniej mam powód by wrócić i sprawdzić raz jeszcze czy to zawsze tam „tak „ wygląda. Poza tym Resovia wróciła na szczebel centralny, więc jest nadzieja, że może tam będzie lepiej;)

W skrócie

Piwo Cały sobotni dzień był pod znakiem tego pysznego trunku, ale i na stadionie było odpowiednie stoisko gdzie za 5 zł można było nabyć nienajgorszą Warkę w plastiku i raczyć się nią w czasie spotkania. Patrząc na wyczyny piłkarzy, zdecydowanie mogę stwierdzić, że piwo było zdecydowanie lepsze niż sam mecz….

Jadło Stadionowe kiełbaski...Były i za to spory plus-cena 6 zł, a więc jak najbardziej przystępna. Smażyciel tej pysznej zakąski nie przewidział jednak sporego zainteresowania jego asortymentem w przerwie i gdy ze Staszkiem pojawiliśmy się przed grillem, to naszym oczom ukazała się cała masa pięknych, ale bladych jak licealistki w lutym, kiełbasek, które dopiero co zaczynały swój pierwszy kontakt z ogniem. Mimo różnych trików, kiełbaski nie do końca się dobrze dosmażyły, ale i tak ochoczo ze Staszkiem je zajadaliśmy. Ja zawsze mówię, o tym, ze jest to „sól piłki”:)

Bilety Prawdę mówiąc, spodziewałem się więcej po klubie z takimi tradycjami, bo nabyte w przystępnej cenie 10 zł całosezonowe wejściówki, zdecydowanie „szału” nie robiły. Brak biletów dedykowanych specjalnie na konkretny mecz, no i dość przeciętna szata graficzna. Plus za to, bo bilet zakupiony w kasie biletowej z prawdziwego zdarzenia, pamiętającej z pewnością dawne czasy.

Gadżety Tu też spory zawód, bo bardzo liczyłem na smycz w niebieskich barwach rzeszowskiej Stali, ale żadnego stoiska z gadżetami nie było. Przez chwilę miałem nadzieje, że jednak jest, ale sympatyczna młoda niewiasta przy swoim stoisku zakładała jedynie karty typu cashback z logiem Stali. Jako, że to był jedyny możliwy do nabycia „gadżet” taką kartę założyłem i ja.

Statystyki Był to mój wyjazd nr 69, zarazem nr 6 w bieżącym roku. W Rzeszowie na meczu byłem pierwszy raz-także pierwszy raz widziałem w akcji obie drużyny. Był to jednak już mój trzeci wyjazd na sportowe wydarzenia w województwie podkarpackim. Z kolei ze Staszkiem na wspólnym tripie byliśmy już czwarty raz.

Uczestnicy Stanisław-Król Ochotnicy i moja skromna osoba.

Doping Niestety spory dopingowy zawód, mimo że akurat pod tym kątem, dużo sobie obiecywałem. W ogóle w miejscu gdzie siedzieliśmy nie było widać zorganizowanych kibiców gospodarzy, a co gorsza praktycznie przez cały mecz nie było ich też słychać. Jedyne czego się mogę domyślać, to tego, że być może trwał akurat jakiś zorganizowany protest kibiców Stali, ale był to protest tego typu o którym nikt raczej nie słyszał. Jeżeli więc chodzi o gospodarzy, to porażka, totalne nic, w stylu „piknik country”. Sytuację nieco uratowali kibice gości, którzy w sile ok.30 osób przybyli ok.20 minuty i trochę przynajmniej pośpiewali klasycznych przebojów w stylu „jesteśmy zawsze tam...”. Po meczu piłkarze Orląt nieśmiało podeszli podziękować, za doping ale pozostali na takiej bezpiecznej odległosci ok.20 metrów, czego też za bardzo nie mogłem pojąć. Może bali się swoich fanów?

STAL RZESZÓW - ORLĘTA RADZYŃ PODLASKI 2:1 (2:0)
1:0 22 min Kacper Drelich
2:0 36 min Arkadiusz Gil
2:1 51 min Wojciech Gęborys

STAL RZESZÓW:Adam Wasiluk, Damian Skała, Kacper Drelich, Jakub Zięba, Oleg Kwycz (66' Sebastian Brocki), Ernestas Pilypas (46' Maciej Maślany),, Arkadiusz Gil (90. Damian Bożek), Sławomir Szeliga, Wojciech Reiman, Paweł Giel (79' Jakub Więcek), Piotr Prędota.

ORLĘTA RADZYŃ PODLASKI:Krzysztof Stężała, Sebastian Wrześinski , Adrian Zarzecki, Krystian Stolarczyk, Patryk Szymala, Wojciech Gęboys, Rafał Borysiuk, Arkadiusz Kot, Karol Rycaj, Damian Iwańczuk (69' Mateusz Konaszewski), Karol Kalita.

ŻÓŁTE KARTKI: Pilypas, Gil (Stal Rzeszów), Zarzecki, Kot (Orlęta)

CZERWONE KARTKI:

SĘDZIOWAŁ:Kamil Adamski (Ostrowiec Świętokrzyski)

WIDZÓW:400

Powiązana galeria:
zamknij reklamę

Komentarze

Dodaj komentarz
do góry więcej wersja klasyczna
Wiadomości (utwórz nową)
Brak nieprzeczytanych wiadomości